List do Emilii Ratz
1945-04-15
Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
Jest częścią kolekcji: Listy Arnolda Majorka z 1943 roku
List pisany z Chylic, do których – sądząc z treści – Arnold Majorek niedawno przybył (zapewne z Warszawy, gdzie przebywał na przełomie 1942 i 1943 r. Na dwóch osobnych kartkach, zapisane pierwsze trzy strony. Dopiski ręką adresatki (prawdopodobnie poczynione wiele lat po ich otrzymaniu, dopiero przy porządkowaniu korespondencji, być może przed jej przekazaniem do muzeum): „1” w trzech miejscach, to wskazanie, że to pierwszy list z Chylic. Pełna treść listu:
Reniu,
wybacz, że dopiero dzisiaj piszę, ale musiałem się nieco otrzaskać i zapuścić korzenie (na jak długo?) w tym „jardin des bêtes sauvages” [nawiązanie do tytułu modnej powieści Georges’a Duhamela „Ogród dzikich zwierząt” z 1934 r., drugiego tomu sagi „Kronika rodu Pasquier”, wydanego w Polsce tuż przed wojną w przekładzie Kazimiery Woyde]. To ostatnie o tyle usprawiedliwione, że dotychczas nie poznałem osoby, która nie przedstawiałaby dla psychologa, a nawet psychiatry, ciekawego pola do analizy. Więc najpierw mój pupil: dzikie – dosłownie – zielsko, wyrosłe na asfaltach Warszawy, a raczej Warschau, bo właśnie na okres jego rozwoju wypadła wojna.
Rodzice – prości ludzie, bez pretensji i bez fochów, a przez to – zwłaszcza on – sympatyczni, mało – zwłaszcza ona – inteligentni, ale uczciwi, skromni, pracowici. W stosunku do dzieci (jest jeszcze maleńka córeczka) zupełnie bezbronni i bezradni, zachowują się tak, jakby spłodzenie ich było faktem koniecznym, ale nieco niewłaściwym, którego konsekwencyj nie są w stanie (i rzeczywiście nie mogą) ponosić. Co do córki nie zabieram głosu (jest to jeszcze zupełnie zielony kiełek człowieka), ale co do nieprzyzwoitości faktu powiększenia stanu liczebnego naszego Tiergarten [niem. ‘ogród zoologiczny’] (O Gott, wie gross er ist! [‘O Boże, jaki on jest wielki!’]) przez ten nieudany egzemplarz (Waldemar Otton vulgaris) zgadzam się z nimi całkowicie.
Chłopak jest zresztą z natury dobry, ma czasem porywy dość sympatyczne i szlachetne, ale uliczne wychowanie (kino „Amor” [kino w Warszawie – dop. red.], „Ostatni kowboj”, Wallace: „Zabił i uciekł!” [ostatnie aluzje niejasne – może chodzi o amerykański film „Wstań i walcz” z 1939, w którym główną rolę grał ówczesny gwiazdor Wallace Beery], więc wczesne uświadomienie, zupełny brak złudzeń co do ludzi i zjawisk), towarzystwo „warszawskich facetów”, zamożność rodziców (nuworysze) – to wszystko stworzyło z W.O. specyficzny typ: mizerna inteligencja – spryt i kombinatorstwo, „warszawskie” ugrzecznienie – brak „kindersztuby”, zupełny brak fantazji – zdecydowane skłonności do kłamstwa, blagi, „dowcipasów”, zahukanie, nieśmiałość w stosunku do obcych – arogancja, bezczelność, specyficzny ton wyższości i zarozumialstwa (bogaty papa!) w stosunku do swoich. Przy tym wszystkim zalążki „miko” na punkcie małego wzrostu (fizycznie w ogóle słabo rozwinięty), rzadkich włosów.
Cały ten skomplikowany kompleks na dwóch (nienawidzących status quo) nogach, przy wybitnej ruchliwości wszystkich innych członków i doskonałym rozwoju strun głosowych wymaga niebywale subtelnych ruchódów [ruchów?] i podchodów. O czem kiedy indziej. Dalej:
jedyna, poza dziećmi, mieszkająca ze mną osoba: gospodyni-panna służąca-niania – w sprawach gospodarczych współpracująca ze mną przy hodowli W.O. – od dawna znajoma naszych chlebo- (z marmoladą) dajców, więc w stosunku do mnie reprezentująca ich interesy, potocznie pani (panna) Maria (metryka: Janina Zofia Stefania). Znana mi zresztą (nie osobiście, ze słyszenia – jako sui generis curiosum [swego rodzaju osobliwość] jeszcze sprzed wojny. Więc kto? – dozorcowska (może nie dosłownie) córa (jedna z dwóch), co otarła się o kulisy baletu, mniej i więcej „europejskie”, mniej i więcej „ziemiańskie”, mniej więcej „ff” – fingle i fangle [fingle-fangle – ang. ‘drobiazg’] (wybacz, o wcielenie czystości!), by, nabrawszy wstrętu i nienawiści do biedy i zaharowanego prostactwa, przyswoiwszy sobie pewien (jakże mizerny!) zasób „kultury”, „inteligencji” i „aspiracyj”, nawąchawszy się melby, ananasów, [perfum] „Soir de Paris”, zakosztowawszy mazagranu, kabulu [tj. sosu], Mazfela [?] itd. (vide: Kamil Norden: „Złote kulisy” [tytuł niezidentyfikowany; Kamil Norden – pseudonim pisarki Jadwigi Migowej]), poprzez długi szereg „narzeczonych”, „przyjaciół”, „facetów”, zwabić „męża”, stracić go w wojnie (?), pocieszyć się narzeczonym – tym razem bez cudzysłowu, skoro zmuszona była objąć stanowisko, które objęła. Więc teraz? – ciężka praca (niemowlę i gospodarstwo), wspomnienia (patrz wyżej!), co nie koją, ale prowadzą do buntu, temperament, z którym nie wiadomo co robić (heu me infelicem… [łac. ‘niestety, jestem nieszczęśliwa…’]), marzenia, aspiracje pogrzebane, teraz tylko pitraszenie, pieluchy, termometr dziecku do (excusy...) odbytnicy, harówka i „służba” u „prostaków” (ipsa dixit [łac. ‘ona powiedziała’).
(c.d.n.), ale na razie pozdrawiam serdecznie.
(Ostatni akapit dopisany ewidentnie po czasie, nie piórem. Brak podpisu).
oprac. Przemysław Kaniecki; transkrypcja listu: Marta Kapełuś
Autor / wytwórca
Rodzaj obiektu
korespondencja
Technika
rękopis
Tworzywo / materiał
papier
Pochodzenie / sposób pozyskania
darowizna
Czas powstania / datowanie
Miejsce powstania / znalezienia
Numer identyfikacyjny
Lokalizacja / status
1945-04-15
Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
1943-08-10
Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
1943-08-07
Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
odkryj ten TEMAT
Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
odkryj tę ŚCIEŻKĘ
Ścieżka edukacyjna